Reforma prokuratury: iluzja usprawnień, która grozi paraliżem zawodu!

Warszawa, 10 grudnia 2025 r.

W ostatnich dniach znów wrócił temat zmian w ustroju prokuratury – tych, które pod płaszczykiem „ewaluacji” i „uproszczeń” mają rzekomo wzmocnić naszą instytucję. Czytając o propozycjach nowelizacji*, trudno nie poczuć goryczy. To nie jest ewolucja, to demolka pod pozorem modernizacji. Spłaszczenie struktury, obowiązkowa ewaluacja i nowe kierunki w postępowaniach dyscyplinarnych – wszystko to brzmi jak recepta na efektywność, ale w rzeczywistości pachnie pułapką na niezależność i profesjonalizm. Jako ktoś, kto zna realia pracy od podszewki, nie możemy milczeć. Te „reformy” nie tylko nie rozwiążą problemów, ale je pogłębią, wystawiając nas na ryzyko biurokratycznego chaosu i politycznej inwigilacji.

https://www.prawo.pl/prawnicy-sady/ewaluacja-prokuratora-dyscyplinarki-zmiany-w-przepisach-wywiad-z-prokuratorem,536267.html

Zacznijmy od spłaszczenia struktury organizacyjnej prokuratury, które ma rzekomo uprościć hierarchię i wyeliminować zbędne szczeble.

Brzmi kusząco?

W praktyce to recepta na katastrofę.

Po pierwsze, takie cięcie warstw zarządzania nie wzmacnia, lecz centralizuje władzę w rękach nielicznych Ministra Sprawiedliwości – Prokuratora Generalnego i jego najbliższego otoczenia. Zamiast decentralizacji, dostaniemy model, w którym decyzje zapadają w Warszawie, a lokalne prokuratury stają się jedynie wykonawcami, pozbawionymi elastyczności w reagowaniu na specyfikę regionu. To nie spłaszczenie, to miażdżenie autonomii jednostek, co już widzieliśmy w przeszłości: efektywne śledztwa wymagają bliskości z terenem, a nie zdalnego sterowania.

Po drugie, paradoksalnie, to zwiększy biurokrację, bo uproszczenie oceny i dyscyplinarek wymusi na nas góry dodatkowych raportów i danych systemowych. Zamiast mniej papieru, więcej – samooceny, opinie szefów, analizy „otoczenia pracy” – wszystko to pochłonie godziny, które powinny iść na akta, a nie na samopromocję. Gdzie tu efektywność, skoro zamiast usprawniać, mnożymy obowiązki?


Przejdźmy do ewaluacji – tego flagowego pomysłu, który co 4–5 lat ma nas „sprawdzić” na podstawie algorytmów i opinii. Zwolennicy twierdzą, że to sprawiedliwe, bo „każdy zawód wymaga oceny”.

Ale w prokuraturze, gdzie decyzje niosą losy ludzi, to nie ocena, to inkwizycja.

Argument koronny przeciw: po pierwsze, wprowadza toksyczną presję na wyniki, gdzie liczba zamkniętych spraw czy brak skarg staje się fetyszem, a nie jakością. Wyobraźcie sobie: młody prokurator, pod groźbą negatywnej oceny po roku, unika skomplikowanych, ryzykownych śledztw, bo uniewinnienie w sądzie to „minus” w systemie. To nie motywuje do doskonalenia, lecz do minimalizowania ryzyka – efekt mrożący, który sparaliżuje odważne decyzje i faworyzuje rutyniarzy. Po drugie, kryteria ewaluacji są skrajnie subiektywne: dane systemowe to jedno, ale pisemne opinie przełożonych? To furtka dla kumoterstwa i odwetów. W jednostkach, gdzie lojalność liczy się bardziej niż kompetencje, awans dostanie ten, kto klepie szefa po plecach, a nie ten, kto walczy o sprawiedliwość. Dwie negatywne oceny i odwołanie? To nie mechanizm poprawy, to miecz Damoklesa nad głową każdego, kto ośmieli się myśleć samodzielnie.


Najbardziej niepokojący jest jednak kierunek reformy postępowania dyscyplinarnego – te „przyspieszenia” i „gwarancje”, które brzmią jak humanitaryzm, ale w istocie to fasada pod represjami. Nowe środki, jak czasowy zakaz funkcji kierowniczej, czy limity zawieszeń do 2 lat, mają usprawnić system? Bzdura. Po pierwsze, przyspieszenie postępowań – informacja o opóźnieniach po 3 miesiącach, precyzyjne zarzuty od startu – to iluzja sprawiedliwości, która w rzeczywistości skróci czas na rzetelną obronę. W złożonych sprawach dyscyplinarnych, gdzie dowody to nie liczby, ale niuanse etyczne, 3 miesiące to mrugnięcie okiem; doprowadzi to do powierzchownych wyroków, gdzie obwiniony nie zdąży zebrać świadków czy ekspertyz. To nie ochrona, to pędzenie na oślep, co naruszy konstytucyjne prawa do obrony i uczciwego procesu – ironia, bo my, prokuratorzy, mamy to egzekwować u innych. Po drugie, baza orzecznictwa i przywrócenie instancji mają zapewnić jednolitość? W rękach centralnych organów to narzędzie do politycznej czystki: orzeczenia z „bazą” łatwo zinterpretować jako precedensy przeciwko „niepokornym”. Zakaz kierowania czy przeniesienia służbowe w „wyjątkowych przypadkach” – to nie wyjątki, to broń na tych, którzy nie pasują do narracji władzy. Widzimy to już dziś: dyscyplinarki stają się narzędziem do tłumienia głosów sprzeciwu, a nie błędów.


Te reformy nie są o poprawie – są o kontroli.

Pod pretekstem odpowiedzialności za „ogromne kompetencje” i „niezłe pieniądze” odbierają nam przestrzeń na etyczną, niezależną pracę. Prokuratura to nie korporacja, gdzie mierzy się KPI; to bastion prawa, gdzie błędy wynikają z presji, a nie z lenistwa. Jeśli wdrożą to bez debaty, zgotujemy sobie los: biurokratyczne mrowisko bez duszy, gdzie strach przed oceną zabija odwagę. Czas na refleksję – zanim będzie za późno. Czy naprawdę chcemy, by nasze reformy stały się pułapką, z której nie ma wyjścia?